Parę lat temu pojawiła się u mnie myśl: pojechać w rodzinne strony, odkryć swoje korzenie i najważniejsze – zabrać wujka w podróż do miejsca jego dzieciństwa – na obecną Białoruś. Historia Kresów Wschodnich od dawna przyciąga moją uwagę. A co dopiero historia własnej rodziny i możliwość spojrzenia na nią „od środka”.
Sentymentalna wędrówka
Jadę w podróż w rodzinne strony. Obok mnie, wuj, 80-letni, wprawny kierowca, niegdyś zawodowy, dziś wsłuchujący się w głos nawigatora, czyli mnie. Do GPSa nie jest przekonany. Chce działać za pomocą mapy. Tak też zaczynamy. Na granicy już na początku daje się odczuć białoruską życzliwość zarówno ze strony straży granicznej jak i od przekraczających granicę osób, które z uśmiechem i sympatycznym wyrazem twarzy pomagają przejść procedurę. Nie daje się odczuć jakiejkolwiek niechęci. Ani teraz, ani później.
W drodze zastanawiamy się, co i kogo odnajdziemy. Jedziemy w historyczne miejsce, wracamy w rodzinne strony. Tam, gdzie wuj się urodził. Tam, skąd w wieku 10 lat musiał się wyprowadzić. Od kilku dobrych lat opowiadał o Paszukach. Osadzie, gdzie żyła nasza rodzina. I o tym, jak bardzo chciałby z sentymentu i z ciekawości je jeszcze zobaczyć. Miejsce leżące dawniej w Polsce – w województwie wileńskim, obecnie na Białorusi – w obwodzie witebskim. Kierujemy się do największego miasta w rejonie – Głębokie. Drogi są dobrej jakości, a na nich niewielki ruch. Bywa, że przez część trasy jedziemy kompletnie sami. Wokół pola i łąki, a na nich – niezliczona ilość bocianów. I tak do końca naszej podróży, na każdym odcinku drogi można je ujrzeć. Nachodzi myśl, że to stąd pochodzą kojarzone z Polską bocianie motywy…
Głębokie – pierwszy przystanek
Późnym wieczorem jesteśmy w Głębokim. Zatrzymujemy się w hotelu Усадьба Очаг, mieszczącym się na urokliwej ulicy pełnej drewnianych chatek.
Okazuje się, że jest to „strzał w dziesiątkę”. Bardzo dobre warunki mieszkaniowe, codzienne białoruskie kaloryczne śniadania, sobotnia gorąca bania (czyli wschodnioeuropejska sauna) oraz życzliwi gospodarze rekompensują kiepską pogodę. Ciekawym doświadczeniem jest stykanie się z prawosławnymi motywami. Prawosławne krzyże i wizerunki Matki Bożej można znaleźć nawet w bani. Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od centrum.
W głębockim centrum na przeciwległych wzniesieniach znajdują się dwa kościoły: rzymskokatolicki oraz prawosławny. Oba ufundowane były w XVII wieku przez Józefa Korsaka, który upamiętniony jest nieopodal, wraz z ośmioma innymi popiersiami znanych ludzi pochodzących z tych stron, głównie Białorusinów. Mostkiem przez rzeczkę wpadającą do jeziora idziemy do parku, w którym już z oddali widoczne są czołgi i inny sprzęt wojskowy. Wystawa pojazdów pancernych i lotniczych ma upamiętnić 100 lat Sił Zbrojnych Republiki Białoruś. Czytamy również tablicę informacyjną na temat stworzenia Armii Czerwonej robotników i chłopów w 1918 roku oraz o dalszych działaniach sił zbrojnych do roku 2018. „Ale jak to tak, oni upamiętniają bolszewików?? Tutaj??” – reaguje zaskoczeniem wujek. Wracając do naszego hotelu, wstępujemy na pobliski cmentarz katolicko-prawosławny. Po prawej stronie od wejścia widzimy świeżo odnowioną kwaterę. Podchodzimy bliżej. Ku naszemu zaskoczeniu, są to groby żołnierzy Wojska Polskiego z 1920 roku.
Ponad nimi, na wzniesieniu, z jednej strony widoczna jest XVII wieczna kaplica, z drugiej wysoka kolumna z bocianim gniazdem, która okazuje się być kolumną upamiętniającą Konstytucję 3 Maja!
Poszukiwanie Paszuk
Kolejny dzień zaczynamy od poszukiwań Paszuk. Czy jeszcze coś z nich pozostało? Czy odnajdziemy rodzinę? Znajomych wujka? Kierujemy się do Mniuty 2, która mimo zmiany nazwy i tak jest powszechnie znana jako Zadroże. Droga zajmuje około 30 minut. Główna trasa jest pokryta asfaltem , ale po zjechaniu z niej, jedziemy już tylko po dziurach i piachu. Wokół drewniane, niszczejące chaty, z eternitowymi dachami. Niektóre kompletnie zapuszczone, inne, choć widać, że ubogie – zadbane i ładne. Jedziemy prawie na oślep, szukając wielkiego XX-wiecznego kościoła, do którego wuj w dzieciństwie chodził wraz z rodziną i gdzie był ochrzczony. W końcu widzimy. Masywny, z czerwonej cegły kościół robi wrażenie.
„Wygląda dokładnie tak jak było! Tylko tej figurki Matki Boskiej nie było. W środku tak samo, te same serpentyny” – mówi ze wzruszeniem. W kościele znajduję tablice w języku polskim informujące o historii kościoła:
„Pierwszy kościół w Zadrożu ufundował Zygmunt III Król Polski w 1601 roku, który zgorzał doszczętnie w roku 1902.” oraz: „Z ofiar ludzi miłosiernych z Polski, Litwy i Białej Rusi zbudował ks. Antoni Walentynowicz i w 1910 roku poświęcił”.
Spotykamy młodego kościelnego. Nie jest w stanie nam odpowiedzieć na pytania na temat Paszuk. Wskazuje nam drogę do wioski Szczerby, w której wujek chodził do szkoły. Mijamy Mniutę 1, jedziemy dalej prosto, trafiamy na wąską polną drogę, wokół nas same pola, dopiero co zaorane. W końcu są Szczerby. Szukamy jakiejkolwiek osoby, która by nam mogła wyjaśnić, gdzie są nasze Paszuki. Zaczepiamy pierwszą i jedyną osobę na drodze: „Paszuk już dawno nie ma! Musicie się kierować z powrotem.” Okazuje się, że miejsce, którego szukaliśmy dopiero co… minęliśmy! „To nie to! Tutaj było zupełnie inaczej! Tu była szeroka droga i gostinica, w której zatrzymywali się najpierw żołnierze rosyjscy, a potem niemieccy, tutaj były słupy radiowe… To nie może być to miejsce!” – mówi wujek. Widzę, rozczarowanie i smutek na twarzy wuja. W Szczerbach nie ma też już szkoły, do której chodził…
Plisa i jej mieszkańcy
Kolejna miejscowość – Plisa. „Tu był wielki młyn, a obok można było zamówić czaj”. Na miejscu dawnego młyna znajduje się altanka, a w niej siedzą dwie babuszki. Ubrane w długie spódnice i w chusty zasłaniające włosy, uśmiechając się odkrywają złote zęby. Okazuje się, że to rówieśnice wuja. Pamiętają Paszuki, pamiętają młyn. „Oczen izmienilsja”. „Moi rodzice chodzili do polskiej szkoły, a ja już do białoruskiej” – rozpoczyna opowieść o swoim życiu jedna z babuszek. I to jest jeden z momentów, dla których warto przyjechać w te strony – dla ujrzenia prostoty, a zarazem życzliwości i otwartości ludzkiej, dla poznania losów ludzi z tych terenów.
Zadoroże. Po Mszy świętej staramy się nawiązać kontakt z mieszkańcami. Pytamy o osoby z rodziny. Czy mieszkają tu jeszcze? „Zapytajcie tej żensziny!” – odpowiada tutejsza kobieta i kieruje do kolejnej, która potwierdza – „Nu da, ja znaju” – i prowadzi nas do Mniuty 1. Tam pokazuje nam dom, w którym żyje nasza krewna. Zlatują się sąsiedzi. „Jej tu teraz nie ma. Ona w Mińsku pracuje, czasem tu przyjeżdża, a wy kto?” – „Ja tu radzilsja! Prijechal iz Polszy! Z Polski. Ja znał waszewo otca!” – rozpoczyna swoją opowieść wujek. Sąsiadka dodzwoniła się do naszej ostatniej żyjącej na tych terenach krewnej. A więc szczęśliwie udało się! Jednak do spotkania nie dochodzi, przez telefon jest nieufna. Dowiadujemy się też o cmentarzu, na którym pochowana jest reszta rodziny… zaraz obok odnowionej kwatery żołnierzy Wojska Polskiego z 1920 roku. Cmentarz zarośnięty. Na najstarszych nagrobkach pisane łaciną, polskie nazwiska. Na nowszych pisane już cyrylicą. Wymowne…
Ostatnie dni spędzamy na poszukiwaniach znajomych wujka z dzieciństwa. „A, on żyw!” dowiadujemy się od osób, które kierują nas do właściwych chat. Z początku nikt nie odpowiada, nie ma dzwonków, ale sposobem jest odwiedzenie domu obok, gdzie mieszka sąsiad. Sąsiad dziarsko kieruje się do gospodarstwa, w którym dopiero co byliśmy, woła, wchodzi bezpardonowo do starej chaty. I tak za każdym razem. Domy są niepozamykane. Tu każdy jest „swój”. Wuj rozgadany, opowiada historię swojej rodziny. O tym, że postanowili wyjechać, kiedy na miejscu ich gospodarstwa rodzinnego powstał kołchoz. „Nic nie zostało! Wszystko zaorane!” Nie ma Paszuk, nie ma pobliskiej osady Liepkowo, gdzie żył kolega u którego grywano w karty, a z którym się właśnie widzimy. „Miejsce, gdzie były nasze gospodarstwa przeznaczyli do kołchozu i zaraz po waszym wyjeździe zostały tam tylko pola. Nasze rodziny przeprowadziły się do pobliskich wsi”. – „No, przecież u was wtedy był porządny, z grubych bal ciosany dom!”.
Cenna lekcja życia i historii
Wsłuchuję się uważnie we wspomnienia tych ludzi. To jest najlepsza nauka historii. Dostrzegam zmiany w ich życiu, do jakich doprowadziła wojna – rodzinne rozłąki, utracone ziemie. Dostrzegam też cechy, które zaczynają być obce w Polsce. Nie są pozamykani w czterech ścianach. Otwarci, przyjmują powracające w te strony zapomniane już przez lata osoby. Na nasze szczęście. Może i spodziewaliśmy się zastać na miejscu i Paszuki, i członków rodziny (co się niestety nie zdarzyło). Lecz mimo początkowego rozczarowania, na koniec podróży zauważyłam u wujka olbrzymią satysfakcję ze spotkań z koleżeństwem z dzieciństwa. Następstwem tego jest chęć kolejnej wyprawy, tym razem w kierunku Ukrainy tam, skąd pochodzi jego mama, a moja prababcia. Jakby nie było, dotarliśmy do celu, stanęliśmy na ziemi przodków.
Honorata Konon
Pingback: Podróże z misją - poszukiwanie własnych korzeni - Polacy na Świecie