Rodzinne miasto Juliusza Słowackiego i siedziba słynnego Liceum, które zapisało się złotymi zgłoskami w polskiej historii, skrywa na zarosłym wzniesieniu ogromnych rozmiarów nekropolię. Wolontariusze SON przez dwa lipcowe tygodnie ciężko pracowali nad wydobyciem jej piękna z mroków leśnej głuszy.
Powiat krzemieniecki – przed wojną najdalej na południe wysunięty fragment województwa wołyńskiego – potrafi zadziwić podróżnika wyniosłym ukształtowaniem terenu. Z odpowiedniego miejsca na Górze Zamkowej, górującej 100 metrów ponad historycznym Krzemieńcem, można na północy dostrzec Wyżynę Wołyńską pokrytą kobiercem kwitnących łanów słonecznika i dojrzewających zbóż. Dla wymęczonego górską wspinaczką turysty jawi się ona jako równina płaska jak stół, a tym samym jako kraina tak odmienna od wyzywających zalesionych krzemienieckich szczytów. Góry te po dziś dzień stawiają zaciekły opór wysiłkom pieszego wędrowcy, który nie znajdzie otuchy w koniach mechanicznych – podjazdy do nie tak odległych od centrum Krzemieńca siedlisk ludzkich są na tyle wymagające, iż przyprawią nieotrzaskanego kierowcę o porządne skoki kortyzolu we krwi.
Krzemieniecki górotwór
Właśnie na stokach jednego z takich wzniesień rozlokowany jest cmentarz, który stał się miejscem wielodniowej pracy wolontariuszy Odry-Niemen. Gdy pierwszego dnia jakimś cudem udało się im podjechać pod bramę cmentarza i wypakować cały renowacyjny majdan, niejeden z nich z niedowierzaniem i lękiem patrzał w górę zachwaszczonego zbocza, na którym gdzieniegdzie tylko sponad dwumetrowej pokrzywy i czeremchy wystawały czubki krzyży i nagrobne stele.
Świadomość tego, iż dwa lata wcześniej ekipa SON starannie wykosiła i odnowiła ten fragment cmentarza, dosłownie zwalała z nóg. Krzemieniecki górotwór z kpiącym lekceważeniem wobec tych trudów postanowił zalać grobowce błotnistą mazią i zalesić nekropolię rozszalałym ze zdziczenia klonem i jesionem, skrywając tym samym cmentarz przed intruzami z doliny oraz zza zachodniej granicy.
One wołają o pamięć
Przełamując barierę rezygnacji przybysze z Polski nieśmiało jednak zaczęli piąć się po gliniastej drodze, która niemiłosiernie długo wiła się jak oślizgły wąż po zagłuszonej przez leśne poszycie stromiźnie. I wtedy oczy ludzkie zaczęły odkrywać misternie wykute grobowce profesorów, rotmistrzów, organistów, doktorów i oficerów. Tu i ówdzie o pamięć zawołały proste krzyże z kamienia i metalu, zaś spod nóg potykającego się włóczęgi lament swój podniosły gnijące krzyżowe belki. Rdzewiejące grobowe tabliczki poprosiły w swej agonii o westchnienie i o Zdrowaś Maryjo, powojenne zaś inskrypcje z zawstydzeniem odsłoniły swoje problemy z polską fleksją i ortografią: “pokuj ich duszam”, “swiatej pamienci”. O drżenie serc dopomniały się mogiły tych, co “zginęli tragicznie w 1943 roku”.
Grób Nieznanego Żołnierza
Po wielu minutach błądzenia po zapuszczonym Elizjumie, na samym szczycie zhańbionego przez Naturę Miasta Umarłych, przed tułaczem wyrósł z ziemi bielejący obelisk – Grób Nieznanego Żołnierza.
Niegdyś stał on u samej krawędzi wzniesienia i dumnie patrzał na ślące się pod nim domostwa, cerkwie i kościoły Krzemieńca. Dziś zaś monument nie ma na czym oka zawiesić – wszędzie wokół leśna głusza i tylko wdzięcznym ukłonem obdarzy on czasem katolika z krzemienieckiej parafii, który z litości okosi przylegającą do obelisku metrową połać. Parafianie wraz ze swoim pochodzącym ze Śląska proboszczem dzielnie walczą o zachowanie w ładzie i składzie przynajmniej tej części cmentarza, która położona jest najwyżej. Tam przybysza nie trwoży już tak rozszalały chwast – otwiera się przed nim płaskowyż pełen żywotników, bzu i usychających świerków, między którymi natknąć się można a to na rozpasały grobowiec jakiegoś ziemiańskiego rodu, a to na kopczyk usypany na cześć pewnego charakternego księdza z lat sowieckiego przedpiekla.
To dla Rodaków
Dopiero w tym miejscu wolontariusz mógł otrząsnąć się z lęku i niemocy, którymi obrósł jak mchem po konfrontacji z szyderczą Naturą. Damy radę. Musimy. Wszak robimy to dla nie byle kogo – dla zwykłych ludzi, dla Rodaków. Góra cmentarna będzie płycizną, na której spocznie kotwica załogi Odry-Niemen, nieczułej na przeciwności losu. Będzie ich sporo, gdyż rozwścieczony masyw krzemieniecki z gniewem odpowie na bunt wymierzony przeciwko tyranii zaniedbania i zapomnienia – naśle on całą serię plag mających zniechęcić tych, którzy po raz kolejny odważyli się podnieść rękę na zapędy zachłannej dziczy. Wolontariuszy czeka fala 35-stopniowej spiekoty drażniącej dotkliwie poparzenia pokrzywami. Na tych, co oczyszczali kaplicę cmentarną z zarośli, swój atak przypuściły kąśliwe mrówki. Wytchnienie przy wspólnym posiłku zakłócały ofensywy agresywnych gzów, dla których przewiewne koszulki czy tanie spreje na komary nie stanowiły żadnej przeszkody. Nocne oberwanie chmury zapewniło niejednemu wątpliwą przyjemność z poślizgu i zjazdu kilka metrów w dół po mokrym bluszczu.
Nieważne – dziś już można z uśmiechem na ustach powspominać, jak próżne były wysiłki krzemienieckiej dziczy walczącej zajadle o zachowanie każdej kępy i grudy błota. Nieważne, że wszystko to wróci, że to nie na długo. Wolontariusze też powrócą. Wielu planuje powracać co rok. Każdy zna stanowisko bojowe, z którego już łatwiej będzie przypuścić szturm na cmentarną knieję. Każdy opracował już własną taktykę, dzięki której w swym zawzięciu zapuści się o wiele dalej, o wiele wyżej. Plany są ambitne – ten snuje wizje siatek i folii zabezpieczających ziemię przed osuwaniem, ów zaś oczyma wyobraźni tnie już wątłe brzozy, chwiejące się złowrogo nad zlęknionymi nagrobkami.
Pracy ostał się wciąż ogrom
Ale to zaledwie małe piwo. Na odnowienie czekają bowiem jeszcze dziesiątki grobowców, napisów, prostych krzyży. Póki co z radością powitały one pluton kosiarzy, który wyeksponował ich elegancką starość. Z wytęsknieniem czekają one na drużynę konserwatorów, którzy mozolnie i z pieczołowitością wyszorują każdy skrawek kamienia, motykami przeorają zaperzoną ziemię, wiernie odwzorują kunszt zapomnianego kaligrafa. Wtedy to nagrobne aniołki podniosą się ze swego upadku i rozświetlą chwałę nekropolii swoją bielą, a posążek Maryi złoży swe nadgryzione przez ząb Czasu ręce jako wyraz niemej wdzięczności wobec trudu wolontariusza. Dumny obelisk z uznaniem skłoni się przed wysiłkiem młodych Polaków, którzy hartować będą swego ducha z toporem lub piłą łańcuchową u rąk, aby na powrót odsłonić okazałość i majestat żołnierskiej mogiły.
Ostatniego dnia pracy, gdy na uporządkowanych grobach zapłonęły już znicze oraz gdy umilkły pacierze za zmarłych, niejeden wolontariusz spode łba rzucił ostatnie spojrzenie na dziką krzemieniecką knieję i dostrzegł być może jej zawstydzenie – nie udało się jej zachować w niepamięci cmentarza w Krzemieńcu. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Następna runda już za rok.
Adrian Mikołajczyk