Blog podróżniczy

Syberiada, czyli wyprawa śladami Polaków do Rosji i Kazachstanu (część 1 – droga do Tajynszy)

Sierpień 2017 roku, godziny wieczorne, niezachęcające swoim wyglądem i lekko obskurne podwórko przy ul. Kościuszki we Wrocławiu. To w tym miejscu zaczynamy swoją trzytygodniową podróż, w zakątek Świata oddalony od naszego ‘odrowego podwórka’ o jakieś 5 tysięcy kilometrów. Jest nas 18 osób – połowa jedzie jednym busem do Rosji, a dokładniej do Tobolska, natomiast druga grupa – do Kazachstanu. Wyjazd nie jest typową wakacyjną podróżą, bo zmierzamy do konkretnych punktów na mapie, aby spotkać Polaków mieszkających tam na co dzień. Jaki jest nasz cel? Złapać kontakt z działającymi polskimi środowiskami w Kazachstanie i Rosji oraz poznać ich potrzeby, które moglibyśmy wykorzystać do planowanych projektów. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy na takim wyjeździe nie szukali również miejsc pamięci i polskich cmentarzy, dlatego oprócz bagaży, jedzenia, kanistrów na paliwo (na wypadek, gdybyśmy mieli nie spotkać po drodze żadnej stacji benzynowej, co w Kazachstanie jest możliwe), bierzemy również biało-czerwone wstążki.
I tak załadowani po dach, pełni pozytywnych emocji ruszamy z Wrocławia w dalekie rejony Syberii oraz kazachskie stepy, aby osiągnąć zakładane cele, ale również po to, by trochę sprawdzić samych siebie. Bo wyobraźcie sobie, że całe trzy tygodnie spędzacie praktycznie non stop w drodze, w jednym busie z tymi samymi ośmioma osobami, przemierzając łącznie prawie 10 tysięcy kilometrów. Jeśli chcesz się dowiedzieć czy udało nam się tę podróż przetrwać, to zostań tu chwilę i sam się przekonaj 😉

Krótki wstęp

Ten wpis jest tak naprawdę początkiem, pewnego rodzaju wstępem, do opowieści w kilku częściach, bo nie da się w skrócie opisać tych wszystkich dni, emocji, spotkanych ludzi i przeżytych przygód w jednym tekście. Będziemy tu (zakładka „Sybiracy…”) wrzucać osobiste wspomnienia poszczególnych uczestników wyprawy, zarówno części rosyjskiej, jak i kazachskiej, natomiast w tym wpisie pokażę Wam, jak wyglądała wspólna podróż obu grup, aż do momentu, gdy musieliśmy rozjechać się w przeciwne kierunki – jest to i tak spora trasa, bo rozdzieliliśmy się dopiero za Czelabińskiem, rosyjskim miastem obwodowym, oddalonym od Wrocławia o 3300 km.
Jako organizatorka całego przedsięwzięcia, spędziłam bardzo dużo czasu na planowaniu trasy, wysyłaniu maili do znalezionych polskich stowarzyszeń w Rosji i Kazachstanie, załatwianiu wiz grupowych. Mieliśmy zarezerwowane busy z zaprzyjaźnionej wypożyczalni, co też warto podkreślić, bo niestety w Polsce bardzo ciężko znaleźć firmę, która na hasło „wschód” bez problemów udostępnia swoje pojazdy. Niestety w tej kwestii największym problemem są oczywiście stereotypy, że na wschodzie (czytaj Ukraina, Białoruś, Rosja) jak zobaczą nowego busa 9-osobowego, to od razu go ukradną, zdemolują itp. A prawda jest taka, że nigdzie w Polsce nie widzieliśmy tak wypasionych aut, jak w Moskwie, Kazaniu czy Astanie (z premedytacją będę tu używać takiej nazwy stolicy, jaka obowiązywała podczas naszego wyjazdu) i oczywiście podczas noclegu w kilku miejscach w Rosji, ktoś zawsze spał w busie „na wszelki wypadek”, jednak ani razu nie trafiliśmy na sytuację, w której czulibyśmy się niepewnie, czy w niebezpieczeństwie. Wydaje mi się, że zbyt często niesłusznie lub przez własną niewiedzę na temat tych krajów, uważamy społeczność żyjącą na wschód od nas za dzikusów, ludzi biedniejszych, gorszych czy głupszych.

Przekraczanie granicy

Wracając do tematu, wydawało się, że wszystko mamy dopięte na ostatni guzik i nic nie jest w stanie pokrzyżować nam planów, więc wyruszyliśmy z Wrocławia, zahaczając po drodze o Warszawę i Wilno, skąd zabieraliśmy poszczególnych uczestników wyprawy, by po jednym dniu jazdy znaleźć się na Łotwie, a dokładniej w Rzeżycy. Tam, dzięki pomocy naszego przyjaciela z Wilna, przenocowaliśmy w polskiej szkole i następnego dnia wyruszyliśmy w stronę granicy, oddalonej od miejscowości o jakieś 60 kilometrów. Dlaczego opisuję to tak dokładnie? Bo ta granica okazała się naszym pierwszym nieszczęściem, a w moim przypadku – niedopatrzeniem w przygotowywanym planie. Taka mała rada na przyszłość – jeżeli będziecie chcieli przekraczać granicę, to nie róbcie tego w niedzielę, szczególnie w godzinach porannych, bo spędzicie na niej długie godziny. My staliśmy tylko osiem, które ja oczywiście w swoich założeniach przeznaczyłam na przemieszczenie się w głąb Rosji, co tylko utwierdza w fakcie, że nieważne ile i jak przygotujesz się do danego wyjazdu – i tak coś się w międzyczasie zmieni, skomplikuje lub wydarzy. Co można robić podczas ośmiogodzinnego postoju w kolejce? Na przykład puścić muzykę z busa, aby umilić sobie czas, poczytać książkę lub przewodnik albo tak jak na zdjęciu – rozłożyć na asfalcie karimatę i zrobić sobie drzemkę! Gdyby zapytać całą ekipę co jej się kojarzy z tego wydarzenia, pewnie padłoby kilka śmiesznych i jednocześnie absurdalnych wspomnień, takich jak: kilkanaście włoskich kamperów stojących przed nami w kolejce, Rosjanin, który spisywał od nas tytuły puszczanych rosyjskojęzycznych piosenek czy samo przekraczanie granicy, kiedy to okazało się, że w jednym busie praktycznie nikt nie porozumiewa się po rosyjsku, natomiast tylko jedna osoba potrafi czytać, a druga pisać w tym języku. W związku z tym blankiet dotyczący twojego pojazdu, który trzeba obowiązkowo wypełnić przed wjazdem na teren Federacji Rosyjskiej był najpierw tłumaczony przez jedną osobę, a następnie wypełniany przez drugą, co zajęło mnóstwo czasu – drugi bus w tym czasie czekał już za przejściem granicznym na stacji benzynowej, zastanawiając się co się stało i czy przypadkiem nie cofnięto z jakiegoś powodu części grupy.

Droga przez Rosję

Po udanej walce z rosyjskimi dokumentami, w końcu wszyscy znaleźli się na terenie Rosji, więc mogliśmy ruszyć dalej – stwierdziliśmy, że już wystarczająco dużo czasu straciliśmy na granicy, więc jedziemy jak najdalej się nam uda i na ile starczy nam sił. Ostatecznie zatrzymaliśmy się dopiero w przydrożnym motelu we Włodzimierzu (190 kilometrów za Moskwą) na krótki odpoczynek i sen. Oprócz zegara na ścianie z podobizną Putina i najbardziej obskurną łazienką, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam, nic się tu ciekawego nie wydarzyło i po szybkim śniadaniu ruszyliśmy dalej – do Kazania, a następnego dnia do Czelabińska. Droga przez Rosję poszła nam bardzo sprawnie, noclegi udało nam się znaleźć przez booking.com (Kazań) oraz dzięki polskiej organizacji w Czelabińsku. Po przejechaniu 3300 kilometrów razem nastąpił moment, w którym musieliśmy się rozjechać – grupa rosyjska pojechała na północ w kierunku Tobolska, natomiast grupa kazachska na południe w kierunku Pietropawłowska i docelowej Tajynszy.

Kierunek Tajnysza

Przekraczanie granicy rosyjsko-kazachskiej okazało się o wiele szybsze i przyjemniejsze, dzięki czemu po niedługim czasie mogliśmy się w końcu cieszyć naszym pierwszym sukcesem, jakim niewątpliwie było bezpieczne i bezkolizyjne (szczególnie mając na uwadze fatalną trasę przez Ural) dotarcie do Kazachstanu! Emocje były na tyle duże, że zapomnieliśmy o wykupieniu obowiązkowego ubezpieczenia na pojazd w budce znajdującej się tuż za przejściem granicznym, przez co udało nam się „zdobyć” pierwszy i na szczęście jedyny na tym wyjeździe mandat, tuż przed wjazdem do Pietropawłowska. Niezrażeni nieszczęśliwym zbiegiem zdarzeń, po szybkich zakupach i posiłku w mieście ruszyliśmy do Tajynszy – małej miejscowości w północnej części kraju, zamieszkałej przez niecałe 14 tysięcy ludzi. Dlaczego tam? Ponieważ stamtąd pochodzą dwie siostry – Junna i Waleria – Polki urodzone właśnie tutaj, które przyjechały do Wrocławia na studia i przez zbieg okoliczności przyszły któregoś dnia do naszego Stowarzyszenia. Po tym spotkaniu nawiązała się niesamowita więź i przyjaźń, która sprawiła, że zdecydowaliśmy się przejechać aż tyle kilometrów. To one nas zmotywowały do zaplanowania projektu, a następnie ugościły u siebie, pokazały polskie ślady w Tajynszy i okolicach, a także naprowadziły na kolejne grupy i polskie środowiska w Astanie i Karagandzie. Kolejne wpisy o Kazachstanie będą dotyczyć właśnie tych wszystkich miejsc, ludzi i historii, które nas spotkały właśnie dzięki nim, ich życzliwości i gościnności, za co chcę w tym miejscu serdecznie podziękować! Ten wyjazd trochę spontanicznie zorganizowany, czasami chaotycznie i bardzo intensywnie prowadzony był jednym z lepszych doświadczeń, jakie ja i reszta ekipy mogliśmy przeżyć, co mamy nadzieję przekazać również Wam, na tym blogu. Śledźcie nas uważnie i czekajcie na kolejne wspomnienia, które przede wszystkim pokażą co udało nam się zdziałać, w jakie miejsca związane z Polakami udało nam się dotrzeć i z kim spotkać. Bo Polacy w Kazachstanie i na Syberii to nie tylko element naszej historii, która minęła – oni tu ciągle żyją, uczą się naszego języka, budują polskie placówki szkolne i przedszkolne, kulturalne oraz parafialne i angażują się w te działania jako grupa czy stowarzyszenie, które powinniśmy stale obserwować i wspierać na tyle na ile jesteśmy w stanie.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sklep
charytatywny
Pomagaj i pamiętaj
Skip to content